Nowa
Warszawa
17.02.2087
"Nazywam
się Kordian i chciałem się zabić" biło mu między uszami echem wielkiego
dzwonu. Jednak spierzchnięte nie miały ochoty się ruszyć.
Kordian
zdawał się być zawieszony jak obraz w galerii. Świecąc gorejącymi zielonymi
oczami egzaminował każdą napotkaną twarz.
Podniesione
brwi kpiny i lejące się pigmenty narastającej frustracji zlewały się z
rozciągniętą bladością strachu i głębokich zapadniętych powiek smutku. Tworzyły
coś w rodzaju mozaiki, która pulsowała niczym bijące ze zmęczenia serce.
- No i
mnie kurwa zostawiła - nawet pojedyncze słowo z ust mężczyzny, który kazał do
siebie mówić Maniek buchało szorstką wonią tytoniu i miętowych cukierków na
gardło.
Siedząc
w oddaleniu trzech krzeseł Kordian wchłonął każdy milimetr mdlącej woni.
Delikatnym ruchem nosa wyczuł nutkę cierpkiej pigwowej nalewki. Zapewne
nie jedyny specyfik jaki Maniek tego dnia w siebie wlał.
"
Miałem doła". "Życie nie miało sensu". Takie unikające odpowiedzi
kołatały się w zwątlałym umyśle. Jednak usta ścisnął dreszcz niekomfortowego
milczenia.
"Zostawiła
mnie, wszyscy mnie zostawili, byłem sam" słowa powędrowały przez salę membranę
jego uszu spadając z hukiem w głąb nieświadomości.
Od
czasu wprowadzenia "dyrektywy o osobach niestabilnych" wszystkie
jednostki określone tym mianem były w obowiązku meldować się na leczenie.
Oznaczało to, że alkoholik taki jak Maniek, czy wiercąca się kościstym ciałem
na krześle Franciszka spotykali się na jednej sesji, razem z Kordianem i
resztą.
Żale i
szlochy wszystkich zgromadzonych przerywały zawodzenia małego Tymka.
Czterdziestoletnie dziecko najwidoczniej nudziło się niemiłosiernie podczas
wynurzeń wszystkich z grupy i dawało temu znać przez głośne jęki i krzyki.
Filigranowa postura jego matki ze spokojem strącała każdą wystrzeloną do góry
rękę, ze spokojną twarzą, której malowała się coraz większa agonia
rozpaczy.
Pojedyncza
strużka pociekła po wyschniętej twarzy Kordiana. Jej słony smak liznął kącik
ust i wykrzywił minę w formę kwaśnego grymasu.
- Masz
coś do dodania Kordianie? - zupełnie zagubiona w całym harmidrze Eryka trzymała
kościste palce na kołnierzu czarnego golfu jakby chciała natychmiast zerwać z
siebie ubranie albo skoczyć do drzwi.
- Nie
prze pani - przekręcając niby niedbale głową w kpiarskim geście. W gęstwinie
burzy blond włosów kobiety dał się zoczyć milimetrowy uśmiech. Pierwszy jaki
dziś widział na zmęczonej masce twarzy.
*
Echa
Tymka dudniły daleko w korytarzu. Swąd po Mańku pozostał na plastykowym krześle
nawet kiedy jego właściciel dawno z głośnym przekleństwem na twarzy wyszedł.
Franciszka zniknęła równie cicho jak się pojawiła, zupełnie jakby nigdy jej nie
było.
Dopiero
wciągając na siebie kaptur Kordian wypuścił z siebie oddech ulgi.Jakby poły
materiału osłaniały go przed wszystkim.
-
Kordian - mimo kilkunastogodzinnego dyżuru głos Eryki nadal zdradzał nutki
troski i zaciekawienia.
-
Przychodzisz od miesiąca, ale nic nie mówisz - kościste palce przewracały
malutkim długopisem. - Mogą być kłopoty, jeśli nie zaczniesz. - Płomyczki oczu
mężczyzny jaśniały przez chwilę przerzucając myślami w głowie jak kliszami do
slajdów.
-
Nazywam się Kordian i chciałem się zabić - zatęchła cisza wisiała w
pomieszczeniu jak kurtyna.
-
Dobre na początek - grzebiąc w kanionie torebki Eryka wydobyła mały żółty
notesik - Dam ci zadanie. Zapisuj w tym notesie wszystko, co ci przyjdzie do
głowy. Nieważne co to będzie. - Zza zasłony kaptura Kordian egzaminował
papierowy podarunek.
- Mam
to potem pokazać Tobie? - delikatna dłoń zrobiona jakby z satyny spoczęła na
jego ramieniu.
-
Kiedy będziesz gotowy - stukot obcasów pożegnał Kordiana w pustej sali
wlepionego w notes.
Przenosząc
ciężar ciała na palce skierował się do wyjścia. Lekka postać Franciszki
obserwacją wyjścia obserwowała jego oddalający się cień, ukryta za mosiężnym
filarem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz