Nowa Warszawa
13.07.2087
Mimo swej słodyczy herbata miała cierpki i metaliczny posmak. Mehmet krzywił
się z każdym łykiem. Zerkał co i rusz na pozłacaną tarczę zegarka. Oznaczenia
godzin mieniły się blaskiem miniaturowych brylancików. Mamnun się
spóźniał, tego było w jego stylu.
*
Dioda LED zapaliła
się na kontrolce windy stalowe drzwi zachrobotały mechanizmem dźwigu. Z
ciężkim hukiem dwójka śniadych mężczyzn z purpurowymi plamami siniaków padli na
ziemię.
Niektórzy w środku bogato zdobionej windy jeszcze dyszeli
rozłożeni po marmurowej podłogi. Pojękiwali i kwiczeli symfonią jęków i stłumionych przekleństw w obcym języku.
Kordian przestąpił do przodu szerokim ruchem omijając kakofonię
zgryzoty. Szedł pewnym krokiem przez kaniony szklanych pokojów biurowych i
boksów przeznaczonych dla pracowników.
Obtarł umorusaną we krwi rękawicę o wyschnięte usta. Poczuł jej
cierpki smak już powoli wpadający w konsystencję krzepnięcia.
- Co ty tu robisz!? – rosły mężczyzna w ciasnym podkoszulku
niesamowicie podkreślał jego posturę kulturysty. Trzymany przez niego karabin poderwał się jak gotowe do ataku jak
rozjuszone zwierzę.
Kordian sprężył ciało do działania. Adrenalina popłynęła jego
żyłami wytrącając z hukiem broń jednym kopnięciem. Oręż zawisł w locie
koziołkując w powietrzu. Niemalże w ostatniej chwili Kordian złapał za koniec
lufy. Ze świstem czarna aluminiowa kolba uderzyła oszołomionego kulturystę w
twarz wylewając za sobą fontannę krwi.
Huk upadku masywnego ciała jak na zawołanie przywołał innych
uzbrojonych mężczyzn z różnych zakątków biurowego labiryntu. Kordian przewrócił
karabin w dłoni i z wyciągniętą do góry bronią oddał strzał do góry.
Grad łusek i iskier z lamp sufitowych posypał się na ziemię. W
pomieszczeniu zapadła ciemność przerywana jedynie światłami rozjarzonych neonów
z sąsiadujących wieżowców. Pejzaż niebieskiego i fioletowego światła, który
spowił Kordiana kolorową mozaiką. Jedynie szeroki czarny kaptur nadal
pozostawał czarny, jedynie z jaśniejącymi zielonymi ognikami oczu.
Pierwszy mężczyzna rzucił się od razu do ataku. W przypływie
desperacji i być może czystej głupoty zapomniał, że może po prostu użyć swego
karabinu, zamiast tego ujął broń oburącz atakując Kordiana jakby miał włócznię.
Czarna postać zrobiła krok do tyłu i wyprowadziła cios trzymana
jeszcze w dłoni automatyczną bronią. Atakujący wystrzelił do góry i silą impetu
padł na podłogę.
Pozostali zachowali resztki rozumu i otworzyli ogień nie bacząc na
zdrowie, czy życie swego towarzysza. Kawalkada pocisków posypała się po
skanerach, drukarkach i zawalonych papierzyskami biurowymi stanowiskami,
wyrzucając w górę kawałki ceramiki z kubków i dokumenty.
Kordian przemykał między biurkami odbijając się stopami o łamiące
się blaty.
W takich momentach brakowało mu uczucia pewności jaki dawał mu
miecz. W epicentrum adrenaliny tęsknił za tym przyciężkim kawałkiem stali.
Następny napastnik wylądował z podeszwą buta wciśniętą w twarz. Strużki
krwi wytrysnęły z rozciętej wargi i pogruchotanego nosa.
Lądując na ziemi wraz ze swoim adwersarzem Kordian wyprostował się
i szybkim prostym ciosem zamroczył następnego napastnika. Łapiąc go go mocno za kołnierz cisnął nim z całym
impetem prosto w stojący automat do
napojów. Jaśniejące logo trysnęło iskrami.
Ostatni mężczyzna zamachnął się z całej siły i trafił Kordiana
prosto w tył głowy. Padając na zniszczony blat młodzieniec poczuł całym impet
uderzenia omal nie łamiąc sobie zębów w nagłym zgrzycie.
Walcząc z utratą świadomości Kordian przeturlał się pod stole w
towarzystwie świszczących kul. Przenosząc cały ciężar ciała na jedną stopę
sięgnął do zewnętrznej części prawego uda.
Miniaturowy ciemnoszary nóż do rzucania zalśnił wypolerowanym
ostrzem w ciemności. Kordian włożył cały wysiłek ciała w jeden zwinny ruch.
Broń przeszyła powietrze, mijając po drodze pędzące w przeciwną
stronę kule. Napastnik zawył z bólu łapiąc się momentalnie za ramię.
Wraz z łopotem karabinu opadł na ziemię ciągnąc za sobą plamę
krwi.
Kordian pomacał się po tyle głowy. Wlepił wzrok w dłoń upewniając
się czy nie ma na niej jego własnej krwi. Buchając gorącą parą zmęczenia z ust
chwiejnym krokiem podążył dalej wśród chaosu biurowego zniszczenia i przemocy.
*
Mamnun pospiesznie walił w klawiaturę komputera, jego masywne
palce biły w litery z impetem nagłego pośpiechu. Z drugiego pokoju dobiegały
echa strzałów, przekleństw i odgłosów walki.
Mężczyzna niemalże wyrwał zatknięty w komputerze pendrive. Od razu
druga ręka powędrowała w stronę leżącego na biurku pistoletu.
Drzwi do biura brzdęknęły z impetem. Kordian przestąpił próg w
akompaniamencie tłuczonego szkła, które z klekotem padało na podłogę.
- Słyszałem, że jesteś zmorą, jakimś duchem, który porusza się w
cieniu – wciskając pendrive do kieszeni Mamnun wymierzył pistolet w stronę
Kordiana.
- Ale dla mnie, wyglądasz na zwykłego śmiertelnika. – mechanizm broni
wydał z siebie przeciągły stuk. Mężczyzna poprawił pozycję ręki na pistolecie.
- Pozory mogą mylić. – chropowaty głos zadudnił z połów kaptura.
Mamnun zacisnął mocniej krzaczaste brwi. Huk wystrzału zadudnił w
pomieszczeniu.
Pięść owita skórzaną rękawicą opadła ciężko na ogoloną głowę.
Mężczyzna padł na ścianę. Wytrącony pistolet poleciał w bok pokoju. W ostatniej
Kordian złapał osuwającego się oponenta.
- Gdzie jest twój szef!? Czego tu szukacie?!- zachrypiał trzymając
starszego mężczyznę za kołnierz.
- Duża ciekawość, pierwszy stopień do piekła. – mimo urazu głos
Mamnuna nosił w sobie spokój. – Rób co chcesz, ja pogodziłem się Bogiem.
Kordian sprężył ramiona i cisnął ofiarą o ścianę. Wrzucony w
kieszeń przenośnik danym zamigotał mu w kącie oka. Młody mężczyzna momentalnie
wydobył pendrive.
- Wiem przynajmniej jedno. – przechylił głowę i ukucnął tuż przy
Mamnunie. – Teraz pogadajmy o twoim sułtanie. – Czarno-czerwony cień zatańczył w
rozwidlonych szarych oczach starca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz