Nowa
Warszawa
04.07.2087
-
Kontynuujemy temat strzelaniny między
służbami, a tzw. „Siepaczem z Mokotowa”. Policja nadal nie ujęła sprawcy brutalnych
napaści – Eryka zacisnęła rękę na pilocie od telewizora. Przygryzła wargę
niemal do krwi. Idealnie wybielone zęby kontrastowały z jaskrawą czerwienią jej
szminki.
Od
tygodni nie mówili o niczym innym. Na sam dźwięk głosu siwiejącego mężczyzny z
wiadomości jej usta napełniały smakiem mdłości. Szorstki głos wymieszany nutą
wyższości nad swoimi widzami nie traktował o niczym innym jak o przemocy. Za
każdym razem dreszcze biegły po ramionach Eryki wstrząsając ją aż do kości.
Nawet teraz w milczących ścianach mieszkania każdy chrobot i szelest wywoływał
spazmatyczny odruch.
Jej
długi cień wysokiej smukłej kobiety drżał na ścianie tańcem zimna i
zdenerwowania. „To to miasto” mówiła do siebie w głowie.
Każda
minuta w Nowej Warszawie była dla przyjezdnego jak walka. Zamykając oczy Eryka
pamiętała ciszę i biel pokoju w domu rodziców. Dźwięk fal i słony zapach morza,
który budził ją co rano. Przesiąknięty wonią sypanej kawy blat kuchenny i
zaspany jeszcze uśmiech taty, już krzątającego się w kuchni.
- Po
co ty tam jedziesz? – Pogodna twarz mężczyzny poraniona była tamtego dnia
zgryzotą i przejęciem.
- Będę
pomagać ludziom tato – W młodych oczach nadal tlił się entuzjazm, być może
nawet nutka nadziei.
Teraz
w ciemności pokoju zdawało jej się, że musnęła ją odrobina ciepła, Zupełnie
jakby została przy niej ta cząstka gorąca z ojcowskiego uścisku.
Długimi
paznokietkami szurała po ekranie telefonu jednocześnie rozpromieniając
porozrzucane na stole akta pacjentów bladym światłem lampki. Napis „TATA”
widniał na wyświetlaczu pulsując sygnałem nawiązywane połączenia.
-
Niech to – mechaniczny głos sekretarki przez moment rezonował jej w uszach
zanim rozłączyła kontakt. Z ciężkim westchnieniem upiła łyk nieco zimnej już
kawy. Rozpuszczalna mieszanka miała zawiesistą konsystencję i metaliczny wręcz
posmak średniej jakości ziaren ledwo zmieszanych z wodą.
Krzywiąc
każdy milimetr twarzy Eryka wbiła wzrok w papiery. Nazwiska zlewały w jedną
masę liter i cyfr. Opisy chorób i makabrycznych historii wszystkich pacjentów
grupy wsparcia miejskiego ośrodka pomocy.
Okno
uchyliło się nieznacznie. Podskoczyła na miejscu gdy zimny powiew powietrza
dotknął jej skóry.
W
ciemnym roku dyszała czarna postać z czerwoną przepaską na twarzy. W półmroku
zdawało się nawet, że nie ma tam nikogo tylko zawieszony w powietrzu czerwony
skrawek materiału.
Eryka
podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła bliżej do monolitycznej aparycji.
-
Pracujesz po nocy pani doktor – Z początku chrapowaty głos przybierał delikatną
niemal melodyjną barwę.
Umorusana
brudem dłoń spotkała się z bladością jej skóry. W nagłym zrywie Przylgnęła do
czarnej postaci ściskając kurczowo materiał paznokietkami. Poczuła po opuszkami
wyrwy w sportowej bluzie.
-
Kordian, jesteś ranny – Zamilkła gdy przyłożył jej palec do ust.
- To
nic takiego – Wyszeptał muskając delikatnie jej wargi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz