wtorek, 4 lipca 2017

SiC: Odcinek 11. My z Grupy Straconych


Nowa Warszawa
04.07.2087
- Kontynuujemy  temat strzelaniny między służbami, a tzw. „Siepaczem z Mokotowa”. Policja nadal nie ujęła sprawcy brutalnych napaści – Eryka zacisnęła rękę na pilocie od telewizora. Przygryzła wargę niemal do krwi. Idealnie wybielone zęby kontrastowały z jaskrawą czerwienią jej szminki.
Od tygodni nie mówili o niczym innym. Na sam dźwięk głosu siwiejącego mężczyzny z wiadomości jej usta napełniały smakiem mdłości. Szorstki głos wymieszany nutą wyższości nad swoimi widzami nie traktował o niczym innym jak o przemocy. Za każdym razem dreszcze biegły po ramionach Eryki wstrząsając ją aż do kości. Nawet teraz w milczących ścianach mieszkania każdy chrobot i szelest wywoływał spazmatyczny odruch.
Jej długi cień wysokiej smukłej kobiety drżał na ścianie tańcem zimna i zdenerwowania. „To to miasto” mówiła do siebie w głowie.
Każda minuta w Nowej Warszawie była dla przyjezdnego jak walka. Zamykając oczy Eryka pamiętała ciszę i biel pokoju w domu rodziców. Dźwięk fal i słony zapach morza, który budził ją co rano. Przesiąknięty wonią sypanej kawy blat kuchenny i zaspany jeszcze uśmiech taty, już krzątającego się w kuchni.
- Po co ty tam jedziesz? – Pogodna twarz mężczyzny poraniona była tamtego dnia zgryzotą i przejęciem.
- Będę pomagać ludziom tato – W młodych oczach nadal tlił się entuzjazm, być może nawet nutka nadziei.
Teraz w ciemności pokoju zdawało jej się, że musnęła ją odrobina ciepła, Zupełnie jakby została przy niej ta cząstka gorąca z ojcowskiego uścisku.
Długimi paznokietkami szurała po ekranie telefonu jednocześnie rozpromieniając porozrzucane na stole akta pacjentów bladym światłem lampki. Napis „TATA” widniał na wyświetlaczu pulsując sygnałem nawiązywane połączenia.
- Niech to – mechaniczny głos sekretarki przez moment rezonował jej w uszach zanim rozłączyła kontakt. Z ciężkim westchnieniem upiła łyk nieco zimnej już kawy. Rozpuszczalna mieszanka miała zawiesistą konsystencję i metaliczny wręcz posmak średniej jakości ziaren ledwo zmieszanych z wodą.
Krzywiąc każdy milimetr twarzy Eryka wbiła wzrok w papiery. Nazwiska zlewały w jedną masę liter i cyfr. Opisy chorób i makabrycznych historii wszystkich pacjentów grupy wsparcia miejskiego ośrodka pomocy.
Okno uchyliło się nieznacznie. Podskoczyła na miejscu gdy zimny powiew powietrza dotknął jej skóry.
W ciemnym roku dyszała czarna postać z czerwoną przepaską na twarzy. W półmroku zdawało się nawet, że nie ma tam nikogo tylko zawieszony w powietrzu czerwony skrawek materiału.
Eryka podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła bliżej do monolitycznej aparycji.
- Pracujesz po nocy pani doktor – Z początku chrapowaty głos przybierał delikatną niemal melodyjną barwę.
Umorusana brudem dłoń spotkała się z bladością jej skóry. W nagłym zrywie Przylgnęła do czarnej postaci ściskając kurczowo materiał paznokietkami. Poczuła po opuszkami wyrwy w sportowej bluzie.
- Kordian, jesteś ranny – Zamilkła gdy przyłożył jej palec do ust.
- To nic takiego – Wyszeptał muskając delikatnie jej wargi.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz