Nowa
Warszawa
27.02.2087
Żyroskopowa
maszyneria klekotała głośnym hurkotem nad zajętymi ruchem ulicami.
-
Czysto, ani śladu celu - szurając skórzanym materiałem rękawiczki o gładką
powierzchnię szyby kapitan próbował pozbyć się nękających go kropel deszczu.
Od
paru tygodniu stopniałe pajdy śniegu utworzyły morką chlupiącą rzekę, płynącą
przez wszystkie zakamarki miasta. Jak tylko ślamazarnym służbom udało się
opanować chaos, z niebie wyleciała ściana hektolitrów wody, szarganej przez
porywiste zrywy wiatru.
- Nic
nie znajdziemy w taką ulewę! - głosy podkomendnych zniekształcone były przez
gwizdy i świsty na linii. Do wbitej głęboko słuchawki docierały jedynie
chroboty piski przerywane jakimś zdawkowym słowem.
-
Rozkazy mamy dziewczynki! Nie biadolić! - ze szorstkim zgryzem zębów kapitan
zacisnął chwyt na zimnej obręczy joysticka. Nawet przez grubą rękawicę ciało
przeszywał dreszcz narastającego zimna.
Chłód
przedzierał się wszędzie, przez szczeliny kabiny kokpitu aż po samą długość
pleców pilota.
-
Robimy jeszcze jedną rundę - z całych swoich suchych na wiór płuc wydobył
krótką komendę która poleciała w eter niczym rzucony do wody kamień.
Olbrzymie
machiny z turkotem komponującym się z gwarem i szalejącą ulewą krążyły nad
ulicami wyrzucając z siebie strugi bladego światła reflektorów na spowite w
ciemności nocy dachy budynków.
*
Mokry
materiał przylegał do Kordian karmiąc go każdym calem soczystego zimna. Wisząca
na ramieniu pochwa z masywnym mieczem zdawała się być dwa razy cięższa niż
zwykle. Jakby broń nabierała wody niczym gąbka.
Ramiona
drgały mrowieniem zmęczenia i bólu zakwasów. Więdły na samą myśl o prysznicu i
ciepłej pościeli.
Ścierając
między sobą dwie warstwy pooranych spierzchniętych warg Kordian coraz bardziej
czuł wyimaginowany smaku zagrzanego piwa. Butelka ciemnego portera czekała na
kuchennej szafce w mieszkaniu. Cynamon, goździki i korzenna przyprawa
specjalnie kupowane na bazarze przy Banacha gnieździły się w szafce.
"Simona,
bylebyś mi piwa nie wychlała współlokatorko". W głowie obijał głos obijał
się głośnym echem.
Zielone
oczy migotały z ciemności ukryte za krawędzią wysokiego budynku. Wypatrywały
przesuwających się słupów światła. Wśród syczącego wiatru i dudniącego niczym
bębny deszczu przebijało się syczenie żyroskopowych maszyn.
Kordian
był nawet zdziwiony, że udaje mu się wychwycić te dość subtelne dźwięki w całej
kakofonii walczącego żywiołem miasta.
Oznaczone
wymalowanym białą farbą wilkiem z literą 44, standardowe jednostki latające
regimentu 44 od niemal dwóch tygodni były nieodłącznym elementem nocnego
krajobrazu nieba.
-
Cholerne wilki - przez zaciśnięte zęby Kordian jeszcze bardziej wcisnął się w
szparę ciemnego parapetu. Dopiero obijający się o ścianę kształt miecza nie pozwolił
mu posuwać się dalej.
Struga
światła mignęła tuż przed nim. Biorąc gwałtowny wdech napiął resztkę energii w
mięśniach by móc zerwać się do desperackiego biegu. Przepływ nagłego ciepła
popłynął mu po ciele. W duchu podziękował za to pozostałościom adrenaliny.
Jaśniejący
słup przesunął się jednak spokojnie kołując dalej powłóczystym ruchem.
Z
wydechem ulgi całe nagromadzone ciepło uciekło w eter nocnego powietrza.
Wychylając się na parę centymetrów Kordian odprowadził wzrokiem oddalające się
machiny.
Kościstym
ruchem zeskoczył ze swoje grzędy prosto w odmęty ciemnych ulic. Jedynym
towarzyszem był wiatr.
*
Garnek
buchał ciepłem i bulgotem czarnego płynu. Zapach cynamonu unosił się w miniaturowej
sterylnej niemal kuchni.
Nieco
jeszcze sztywnymi palcami Kordian gmerał łyżką w dnie słoika próbując wyswobodzić
ostatnie porcje miodu.
"
Niech stracę i tak spalę jutro w nocy" wzruszając ramionami powtarzał
sobie w głowie mieszając zamaszystym ruchem w gorącym naczyniu.
Piwo
nadal zachowało nieco swojej cierpkości, mimo obróbki cieplnej. Dało się też
wyczuć odrobinę kawowej nuty co wywołało delikatny uśmiech na twarzy młodego
mężczyzny.
Zawartość
żółtego notesu leżała otwarta z długopisem leżącym na niezapisanych kartkach.
Każdy
łyk gorącego napoju coraz bardziej tłumił naprężone zmysły. Na skórze czuć było
jeszcze dotyk ciepłej wody i nawet tani materiał ciuchów z second handu był jak
markowy jedwab w porównaniu w wymoczonym "ubraniem roboczym" jakie
Kordian zwykł nosić na nocne eskapady.
Trzask
otwieranych drzwi rozległ się po pomieszczeniu wyrywając Kordiana z letargu
otępienia. Kufel był już pusty otwarty notes prezentował zamalowaną długopisem
kartkę. rysunek smukłej postaci w postrzępionej pelerynie.
Przecierając
zaspane oczy napotkał na widok Simony z morką nabuzowaną fryzurą kręconych
włosów i napuchniętymi od płaczu oczami.
- Co
się stało? - zbyt późno postanowił ugryźć się w język i niestosowane pytanie
zdążyło opuścić jego usta.
Kobieta
stała ociekając pozostałościami deszczu, które przyniosła ze sobą do
mieszkania. Trzęsła się targana impulsami zimna i nerwów.
Ciepłe
dłonie zagłębiły się w poły zimnego materiału. Mokra ciężka kurtka spadła z
hukiem na ziemię. Simona delikatnie poruszyła szerokimi ramionami, biegnący po
prawej kończynie tatuaż japońskiego smoka falował jakby w ruchu, uwolniony ze
swojego więzienia.
Nadal
drżała kiedy dygoczącym ruchem musnęła podłużnych blizn na przedramionach
Kordiana.
-
Poszła do niego - potok łez zaciskał jej usta chwytem smutku - Poszła do niego
i zostawiła mnie! - na suchym podkoszulku mężczyzny zaczęły wylewać się słone
plamy łez kiedy Simona przylgnęła do niego z całych sił.
Powietrze
przesycone było zapachem wilgoci, piwnego naparu i przeraźliwego smutku.
Jedynie dudnienie deszczu na zewnątrz nie robiło sobie nic z sytuacji i nadal
stukało niemiłosiernie o szybę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz