niedziela, 12 marca 2017

SiC. Odcinek 10. Banita


 Nowa Warszawa 
09.03.2087 - 10.03.2087 

Simona przesuwała paro centymetrowymi paznokietkami po ciekłokrystalicznym ekranie telefonu. Trzepocząc umalowanymi rzęsami wbijała wzrok w uruchomioną aplikację wiadomości. Zakładka odbiorczej skrzynki widniała pustką cyfry zero. 
Z ciężkim westchnieniem kobieta umoczyła pomalowane na różowo usta w brunatnej cieczy wina. Wychylając głowę do tyłu pochłonęła cały kieliszek, pozostawiając go samotnie pustym na stole. 
Ze stukotem wysokich obcasów przyłożyła jeszcze raz ciepły telefon do ucha. Ciągły sygnał gnał przez parę sekund na linii, dopiero by sekundę potem oznajmić, że "Abonent jest niedostępny". 
- Niech to Kordian - wymamrotała przez zaciśnięte zęby. Z dobitnym trzaskiem drzwi pozostawiła za sobą bajzel ciuchów, paczek papierosów i wina. 
                                                                                                                        
                                                                           *
Kawalkada pocisków zalewała pomieszczenie deszczem ołowiu. Ramiona Kordiana buzowały gorącem od długotrwałego machania mieczem. Źle wyważone ostrze teraz dawało o sobie znać. Każdy atak czy blok okupiony był dodatkową dawką energii, której rezerwy były już na wyczerpaniu.
Żołnierze oblegali go z każdej strony, kule świstały wokół uszu. Tępe metaliczne trzaski miecza o wzniesione pleksiglasowe tarcze obijały się ciężkim echem dudniąc nie tylko w pomieszczeniu, ale i też w coraz bardziej zmęczonych kościach. 
Łzy lały się litrami z oczu zalewając pole widzenia i tak już spowity oparami dym-podobnego gazu. Płomień w gardle narastał. Każda przełykana ślina była jak kolejny łyk wrzącej lawy.
Kordian zagryzał zęby do zgrzytu szkliwa przestępując z nogi na nogę w desperackim balecie walki. Miliony posunięć i ataków podejrzanych od speców na YouTube przelatywały mu przez myśli. Jak zagonione w kąt zwierze próbował dość do ładu z chaosem sytuacji.
Metodycznie, najpierw pojedynczo, potem w zwartym kordonie wyposażeni w tarcze i długie pałki żołnierze zamykali swoją ofiarę w ciasnym kręgu. 
Wiązki nerwów wstrząsały rękoma w napadzie paniki. Zbierając całą siłę w zwiędłych ramionach Kordian tłukł na oślep w nieprzebytą warstwę tworzywa. Broń omal nie wylatywała mu przez spocone ręce.         
"Weź tabletkę" słowa rozumu dudniły mu głowie mimo usilnych prób ich stłumienia. Skupiając ostanie rezerwy adrenaliny ścisnął kolana w obronnej pozycji. Ostrze trzymane blisko ciała buzowało atmosferą przemocy. 
Otaczający go kordon zbliżał zacieśniał się coraz bardziej. Błyski elektrostatycznych pałek teleskopowych migotały w ciemności wiązkami niebieskiej energii. 
                                                                 
                                                                     *

- Co się tam dzieje? - Odznaka Wiktorii błyszczała przed pleksiglasowym wizjerem żołnierza Regimentu. 
- Rutynowe ćwiczenia - skórzana rękawica odepchnęła zafoliowane policyjne pozwolenie. - Zabierajcie się z stąd, nie tu dla was roboty. - Stojący za zdenerwowaną kobietą Zgierski zatrzymał krzątających się funkcjonariuszy uspokajającym ruchem ręki. 
- Kupujesz to mała - Wiktoria zabłysnęła spojrzeniem pewnym dezaprobaty.
- Dzwonie do prokuratury, niech nam załatwią jakieś wejście. -  świdrujący brzdęk tłuczonego szkła przeszył powietrze tłumiąc syreny radiowozów i harmider panujący na ulicy. 
Ciało żołnierza z hukiem spadło na dach samochodu. Pancerz z kevlaru pokryty był pociągłymi cięciami. Przez rozbity wizjer widniała pokryta gorącą krwią twarz. 
Z kawalkadą pocisków poorana siniakami, w postrzępionej bluzie z kapturem postać wyleciała przez rozbite okno lądując z głuchym brzękiem na dachu wozu. 
Buchając gorącą parą z ust Kordian rzucił się do przodu na przeskakując z blachy na blachę zaparkowanych samochodów. 
- Ćwiczenia? - Wiktoria rzuciła do osłupiałego regimentowego funkcjonariusza. 
Z metalicznym chrupotem przeładowywanej broni kobieta pobiegła wraz z policyjną grupą.         

                                                                  *

Kolana powoli zamieniały się w watę z każdą sekundą biegu. Zaułek zdawał się coraz bardziej wydłużać, ciągnąc się jakby w nieskończoność. 
- Stój! - głośny kobiecy ryk rozgrzmiał Kordianowi zza uszu. Był ledwo słyszalny przez zasłonę kaptura.  Trzęsąca się ręka ścisnęła rękojeść z całej siły. 
- Rzuć broń! Gleba! - pistolet huknął wystrzałem ostrzegawczym. Pocisk poleciał linią prostą świdrując ciężkie miejskie powietrze. 
Przenosząc ciężar ciała Kordian obrócił się na pięcie i zamachnął mieczem w desperackim ciosie. 
Kula przeleciała przez szerokie ostrze penetrując je z rozpryskiem metalu tuż przy jelcu. Impet rzucił Kordianem do tyłu. 
Salwując się wyciągniętą za siebie ręką utrzymał równowagę. Sprężając rękę cisnął pozostałość trzymanej broni przed siebie. 
Rozbita broń zderzyła się w powietrzu z wyciągniętą bronią Wiktorii. Chroniąc się przed atakiem kobieta instynktownie zasłoniła twarz. 
- Żyjesz mała? - sapiąc Zgierski włóczył masywnym ciałem oblanym świeżym potem. 
- Tak.- klęczała jeszcze po omacku badając podłoże w poszukiwaniu opuszczonego pistoletu. Drobinki rozbitego miecza leżały w strzępach na ziemi. Wśród śmieci i kurzu zaułka hulał jedynie wiatr.  
                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz