Nowa
Warszawa
09.03.2087
- 10.03.2087
Simona
przesuwała paro centymetrowymi paznokietkami po ciekłokrystalicznym ekranie
telefonu. Trzepocząc umalowanymi rzęsami wbijała wzrok w uruchomioną aplikację
wiadomości. Zakładka odbiorczej skrzynki widniała pustką cyfry zero.
Z
ciężkim westchnieniem kobieta umoczyła pomalowane na różowo usta w brunatnej
cieczy wina. Wychylając głowę do tyłu pochłonęła cały kieliszek, pozostawiając
go samotnie pustym na stole.
Ze
stukotem wysokich obcasów przyłożyła jeszcze raz ciepły telefon do ucha. Ciągły
sygnał gnał przez parę sekund na linii, dopiero by sekundę potem oznajmić, że
"Abonent jest niedostępny".
-
Niech to Kordian - wymamrotała przez zaciśnięte zęby. Z dobitnym trzaskiem
drzwi pozostawiła za sobą bajzel ciuchów, paczek papierosów i wina.
*
Kawalkada
pocisków zalewała pomieszczenie deszczem ołowiu. Ramiona Kordiana buzowały
gorącem od długotrwałego machania mieczem. Źle wyważone ostrze teraz dawało o
sobie znać. Każdy atak czy blok okupiony był dodatkową dawką energii, której
rezerwy były już na wyczerpaniu.
Żołnierze
oblegali go z każdej strony, kule świstały wokół uszu. Tępe metaliczne trzaski
miecza o wzniesione pleksiglasowe tarcze obijały się ciężkim echem dudniąc nie
tylko w pomieszczeniu, ale i też w coraz bardziej zmęczonych kościach.
Łzy
lały się litrami z oczu zalewając pole widzenia i tak już spowity oparami dym-podobnego
gazu. Płomień w gardle narastał. Każda przełykana ślina była jak kolejny łyk wrzącej
lawy.
Kordian
zagryzał zęby do zgrzytu szkliwa przestępując z nogi na nogę w desperackim
balecie walki. Miliony posunięć i ataków podejrzanych od speców na YouTube
przelatywały mu przez myśli. Jak zagonione w kąt zwierze próbował dość do ładu
z chaosem sytuacji.
Metodycznie,
najpierw pojedynczo, potem w zwartym kordonie wyposażeni w tarcze i długie
pałki żołnierze zamykali swoją ofiarę w ciasnym kręgu.
Wiązki
nerwów wstrząsały rękoma w napadzie paniki. Zbierając całą siłę w zwiędłych
ramionach Kordian tłukł na oślep w nieprzebytą warstwę tworzywa. Broń omal nie
wylatywała mu przez spocone ręce.
"Weź
tabletkę" słowa rozumu dudniły mu głowie mimo usilnych prób ich
stłumienia. Skupiając ostanie rezerwy adrenaliny ścisnął kolana w obronnej
pozycji. Ostrze trzymane blisko ciała buzowało atmosferą przemocy.
Otaczający
go kordon zbliżał zacieśniał się coraz bardziej. Błyski elektrostatycznych
pałek teleskopowych migotały w ciemności wiązkami niebieskiej energii.
*
-
Co się tam dzieje? - Odznaka Wiktorii błyszczała przed pleksiglasowym wizjerem
żołnierza Regimentu.
-
Rutynowe ćwiczenia - skórzana rękawica odepchnęła zafoliowane policyjne
pozwolenie. - Zabierajcie się z stąd, nie tu dla was roboty. - Stojący za
zdenerwowaną kobietą Zgierski zatrzymał krzątających się funkcjonariuszy
uspokajającym ruchem ręki.
-
Kupujesz to mała - Wiktoria zabłysnęła spojrzeniem pewnym dezaprobaty.
-
Dzwonie do prokuratury, niech nam załatwią jakieś wejście. - świdrujący
brzdęk tłuczonego szkła przeszył powietrze tłumiąc syreny radiowozów i harmider
panujący na ulicy.
Ciało
żołnierza z hukiem spadło na dach samochodu. Pancerz z kevlaru pokryty był
pociągłymi cięciami. Przez rozbity wizjer widniała pokryta gorącą krwią twarz.
Z
kawalkadą pocisków poorana siniakami, w postrzępionej bluzie z kapturem postać
wyleciała przez rozbite okno lądując z głuchym brzękiem na dachu wozu.
Buchając
gorącą parą z ust Kordian rzucił się do przodu na przeskakując z blachy na
blachę zaparkowanych samochodów.
-
Ćwiczenia? - Wiktoria rzuciła do osłupiałego regimentowego
funkcjonariusza.
Z
metalicznym chrupotem przeładowywanej broni kobieta pobiegła wraz z policyjną
grupą.
*
Kolana
powoli zamieniały się w watę z każdą sekundą biegu. Zaułek zdawał się coraz
bardziej wydłużać, ciągnąc się jakby w nieskończoność.
-
Stój! - głośny kobiecy ryk rozgrzmiał Kordianowi zza uszu. Był ledwo słyszalny
przez zasłonę kaptura. Trzęsąca się ręka ścisnęła rękojeść z całej
siły.
-
Rzuć broń! Gleba! - pistolet huknął wystrzałem ostrzegawczym. Pocisk poleciał
linią prostą świdrując ciężkie miejskie powietrze.
Przenosząc
ciężar ciała Kordian obrócił się na pięcie i zamachnął mieczem w desperackim
ciosie.
Kula
przeleciała przez szerokie ostrze penetrując je z rozpryskiem metalu tuż przy
jelcu. Impet rzucił Kordianem do tyłu.
Salwując
się wyciągniętą za siebie ręką utrzymał równowagę. Sprężając rękę cisnął
pozostałość trzymanej broni przed siebie.
Rozbita
broń zderzyła się w powietrzu z wyciągniętą bronią Wiktorii. Chroniąc się przed
atakiem kobieta instynktownie zasłoniła twarz.
-
Żyjesz mała? - sapiąc Zgierski włóczył masywnym ciałem oblanym świeżym
potem.
-
Tak.- klęczała jeszcze po omacku badając podłoże w poszukiwaniu opuszczonego
pistoletu. Drobinki rozbitego miecza leżały w strzępach na ziemi. Wśród śmieci
i kurzu zaułka hulał jedynie wiatr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz