Nowa
Warszawa
26.01.2087
Szklące
się od braku snu niebieskie oczy komisarz Wiktorii Azalskiej dogłębnie
studiowały każde zapieczętowane w aktach zdjęcie. Podczas gdy wokół niej słychać
było krzątaninę pstrykania i uderzania w klawisze podświetlonych klawiatur, a
powietrze rezonowało ciepłem pracujących monitorów, ona tkwiła
niewzruszona, ze wzrokiem wbitym w stertę fotografii i dokumentów.
Z każdą przewróconą stroną delikatnie muskała palcami zawinięty wokół
nadgarstka różaniec. Pomalowane na blado-różowy odcień usta mamrotały wyuczone
linijki pacierza.
Na
zdjęciu zrobionym zaraz po sekcji zwłok twarz Holskiego wyglądała wyjątkowo
spokojnie. Wytatuowany na jego czole biały orzeł w koronie zlewał się teraz z
bladym obliczem stężenia pośmiertnego. Podłużne cięcie biegnące wzdłuż masywnej
szyi jaśniało brunatną barwą wyschniętej krwi.
-
Doigrałeś się bydlaku. - Wiktoria wycedziła przez ściśnięte do zgrzytu zęby,
siorbiąc solidny łyk zimnej kawy ze stojącego na biurku kubka. Lodowata
substancja popłynęła w dół jej przełyku. Wywołało to natychmiastowe
wzdrygnięcie na całym ciele policjantki, aż poruszyła się gwałtownie na
krześle.
"Co
za syf", w duchu pomstowała nad jakością serwowanej na posterunku kawy.
Rozważała przez moment wyjście gdzieś z pracą na zewnątrz, ale chwalenie się
zdjęciami martwych ludzi w kawiarni ostatecznie nie było dobrym pomysłem.
Z
głuchym szuraniem krzesła przysunęła się bliżej biurka. Z każdym nowym
obejrzanym zdjęciem wiszący na jej wąskiej szyi łańcuszek z odznaką zdawał się
przybierać na wadze. Jakby ciągnął ją w dół im bardziej zagłębiała się w
papiery.
Wizerunkowi
Holskiego towarzyszyły fotografie porozrzucanych nieprzytomnych mężczyzn.
Leżeli
rozciągnięci na betonowej podłodze, niektórzy z prostymi długimi liniami cięć
na ciałach. Każdy z nich tak samo jak denat miał wyrytego tego samego orła.
Przestrzeń
wokoło nosiła obraz brutalnej walki. Tu i ówdzie leżały puste łuski wystrzelonych
kul, poprzecinane na pół pistolety zaśmiecały podłogę, krwawiąc śrubkami i
świeżym prochem.
"Dziesięciu
podejrzanych z ciężkimi ranami ciętymi i kłutymi", notka w dołączonym
raporcie rezonowała w głowie Wiktorii.
Tomasz
Zgierski, człowiek z zawalonego jedzeniem i papierami biurka naprzeciwko
niej, nie widział w tym nic niepokojącego.
-
Holski zawsze był idiotą - dudnił chrapliwym głosem przerywanym
niekontrolowani napadami kaszlu palacza. - Nic dziwnego, że dał się zabić jak
ostatni debil. - zwalał się wówczas na plastykowe krzesło, które ledwo
wytrzymywało jego ciężar. Głośne westchnięcia wyrzucały w powietrze aromat
mieszanki indyjskich przypraw. Oczy Wiktorii od razu zalewały się łzami
mdłości.
"Genialna
obserwacja, dodam ją do raportu" lekki uśmiech wychylił się zza fasady
ust.
W
relacji Zgierskiego, który był obecnie wszędzie tylko nie w biurze z partnerem
za zabójstwem stali miejscowi Arabowie.
Mehmet
Al. Hasir. Pociągła twarz brodatego mężczyzny o oczach jak dwa kawałki kopalnego
węgla pojawiła się na ekranie pobudzonego głosem komputera. Nawet przez
zamgloną fotografię zrobioną z pomocą miejskiego monitoringu spojrzenie
mężczyzny świdrowało na wylot swoją charyzmą.
"Opłacało
mu się zabijać?", myśl kołatała się w jej głowie. Sprawa, brzmiała
prosto. Skiny Holskiego zatłukły małego śniadego chłopca,
dziesięcioletniego Aziza. W odpowiedzi bojówki konkurencji wzięły odwet.
-
Porachunki. Bydło rżnie się nawzajem - leniwym szarym okiem puścił mrugnięcie w
stronę Wiktorii.
- Nie
jestem tego taka pewna. - komisarz oparła czoło o otwartą dłoń pochylając się
nad papierami. Teczka z aktami powoli zaczynała pęcznieć. Składały się na nią
historie, skinów, niedoszłych gwałcicieli, rabusiów. Od prawie miesiąca
przynajmniej dwudziestu sukinsynów zostało brutalnie napadniętych i
okaleczonych. Próbki ich krwi i poucinane na różne długości palce
wypełniały szafki policyjnej kostnicy.
Za
uszami słyszała już chropowaty głos Zgierskiego.
- Daj
spokój młoda. Nie powiesz chyba, że ktoś biega z kosą i ucina każdego
popaprańca jakiego spotka na swojej drodze? - pucołowate policzki rozogniły się
pigmentami rumieńców.
Twarz
kobiety ukryta była za zasłoną czarnych pasemek.
"Mam
nadzieję, że tak nie jest" głośnym siorbnięciem zimnej kawy zasępiła się
nad papierami. Z uporem maniaka, trzymała kurczowo zawinięte wokół
nadgarstka wiązki różańca. Drewniane paciorki, które omal nie wbijały jej
się w dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz