sobota, 29 lipca 2017

Parafka Autora 8.Spider-Man Homecoming powiew świeżości w filmach Marvela


Filmowe uniwersum z pod znaku Marvel studios od lat rządzi letnim sezonem kinowym. Ich najnowszym odcinkiem już prawie dziesięcioletniej serii połączonych ze sobą produkcji jest Spider-Man: Homecoming. Dla mnie jest to ważna pozycja paru powodów. Po pierwsze Człowiek Pająk jest moim ulubionym super bohaterem, po drugie ekranowy świat Avengers i Strażników Galatkyki wydawał się być pusty bez przyjaznego pełzacza z sąsiedztwa. Teraz ta luka została wypełniona i co więcej, obecność młodocianego herosa wnosi nową jakość w nieco już skostniały schemat filmów o komiksowych bohaterach. 

Na przestrzeni lat wiele produkcji wpadało nieco w pułapkę trzech aktów. Na początku bohater przechodził przez genezę, potem długo, długo nic i wreszcie kulminacyjna walka, po której połowa, lub czasem całe miasto leżały w gruzach, a heros otrzepywał się z pyłu i stał w pozie gwiazdy rocka. Można powiedzieć, że twórcy bardzo skupili się na aspekcie "super" i zapomnieli chyba totalnie o drugim członie jakim jest "bohater". 

W przypadku kogoś takiego jak Spider-Man, który bo znudzenia powtarza sobie motto, że "wielka moc, to wielka odpowiedzialność" nie sposób zapomnieć o aspekcie heroizmu. W nowym, już szóstym filmie Człowiek Pająk stara się jak najbardziej udowodnić swoją wartość w oczach swego idola Iron Mana. Chce za wszelką cenę być jednym z Avengers, grać w lidze dorosłych, koncertować z Metallicą bohaterskich drużyn. Uważa, że coś mu się należy z racji posiadanych przez niego umiejętności i frustruje się kiedy tego nie dostaje. Jak typowy nastolatek buntuje się i próbuje działać na własną rękę z mniejszym lub większym skutkiem. 

Głównym wątkiem w komiksach ze Spider-Manem jest próba odnalezienia przez bohatera równowagi między życiem prywatnym a swoją super działalnością. W większości przypadków Pająkowi nie udaje się jej utrzymać i często wynikają dla niego problemy w sferze towarzyskiej i w relacjach z bliskimi. Ten aspekt jest czymś czego brakowało mi w filmowym uniwersum Marvela. Żadna z jego gwiazd nie ma zwykłego życia. Iron Man jest multimiliarderem, jego tożsamość jest całkowicie  jawna, żyje jak celebryta, Thor jest bogiem z odległego świata, Hulk wielkim zielonym stworem, Kapitan Ameryka życie prywatne miał w latach czterdziestych, a Black Widow jest byłą radziecką agentką. Nie są to specjalnie ludzie, których spotka się w kolejce po kawę, czy na zakupach w sklepie monopolowym. 

Spider-Man z kolei jest maluczki i broni sobie podobnych. To osoba, która się spóźni do pracy czy na zajęcia i zaoferuje głupią wymówkę, to ktoś komu brakuje na bilet autobusowy, facet lub kobieta, która tak samo jak my haruje od 8-16, a przy okazji zdarza mu się też ratować świat, bo wie, że może zdarzyć się tragedia jeśli będzie stał i nic nie robił. Nawet jego przeciwnicy nie są tyranami z kosmosu, ani nazistami. Często tak jak on sam otrzymali od losu wielki dar, tylko wykorzystują go perfidnie do własnych celów. 

Wszystkie te aspekty są obecne w Homecoming, czyniąc go moim zdaniem najlepszym filmem o Spider-Manie jaki do tej pory powstał. Byłem niepewny czy nie postawić go na równi z moim ulubionym obrazem, Spider-Man 2(2004), ale myślę, że fakt iż mamy pająka w świecie z innymi bohaterami i to, że twórcy doskonale połączyli akcję, humor, dramat i nieco opery mydlanej przeważa na korzyść nowego filmu. 

Jestem wyjątkowo podekscytowany jaka kinowa przyszłość czeka Człowieka Pająka. Liczę, że z biegiem lat i nowych produkcji pozwolą bohaterowi dorosnąć, skończyć szkołę zacząć studia cały czas rzucając mu świeżych super zbirów do walki ( nie chciałbym widzieć tych samych antagonistów, którzy byli w poprzednich seriach). Mam nadzieję, że ten powiew świeżości przyniesie więcej dobrych filmów. Bo koniec, końców, nie liczy się to czy ktoś jest za Marvelem, czy DC. Chodzi o to, że wszyscy chcemy oglądać dobre historie.   

wtorek, 25 lipca 2017

SiC. Odcinek 13. Noce których nie chcesz spędzać


Nowa Warszawa
25.07.2087
Laptop buczał w cichym pokoju emanując bladym światłem na nieogoloną twarz Kordiana. Szkliste zielone oczy opadały i podnosiły się jakby skąpane były w oleju. Co parę powłóczystych mrugnięć młody mężczyzna przecierał palcami skronie.
Arkusze tekstowe i kalkulacyjne przeskakiwały przez pulpit. Gigabity dokumentów ze szczegółowymi planami załadunków i odbiorów, wszystko z jednej firmy.
Korporacja Bogusława Wyryńskiego była największa w mieście. Podobno nie było biznesu w Nowej Warszawie, w którym ten filantrop nie miał udziałów. Nieważne czy te interesy były legalne, czy nie. Już wcześniej mówiono o nim, że jest "nieformalnym" prezydentem miasta, teraz po wyborach stało się to faktem. Mimo tego nie zaprzestał swojej gospodarczej działalności. Przynajmniej nie oficjalnie.
Większość skanowanych dokumentów miała na sobie jego podpis. Tajemnicze załadunki, których nazwy i numery zmieniano parokrotnie.
- Na pewno nie przewożą w nich kartofli - wymamrotał do siebie Kordian próbując od różnić jeden rząd liter od drugiego. W zamroczonym polu widzenia wszystkie wartości zaczęły zlewać mu się w całość.
- Powinieneś się przespać - poczuł na sobie delikatny ciężar damskich dłoni. - Nie potrzeba lekarza by wiedzieć, że jesteś przemęczony. - widok Eryki ubranej jedynie w lejący się podkoszulek z logiem Batmana zasłonił mu świecące stanowisko pracy. Paroma ruchami bioder wpasowała się na jego kolana.
- Na szczęście mam ciebie od oceny mojego samopoczucia. - Niedbały krzaczasty wąs zafalował w grymasie uśmiechu.
- Tak, oboje wiemy, że posuwasz mnie tylko by mieć Vicodin - uśmiechnęła się, ale szklany rezonans niebieskich oczu wskazywał nadchodzące łzy.
- Posuwam cię, bo cię kocham - Kordian położył szorstką dłoń na jej delikatnej skórze. Ugięła się pod dotykiem wcierając swój policzek w otwarte śródręcze.
- Nie zostawiaj mnie dziś. - wyszeptała dygocząc wargami w natłoku wzruszenia - Nie chce byś mnie znowu zdradzał. - Poderwał się z siedziska i posadził ją na blacie biurka z laptopem i papierami.
- Przecież z nikim cię nie zdradzam, Kaja to tylko sublokatorka - objął ją mocno, gęstwina blond włosów opatuliła jego ramiona.
- Nie mam na myśli Kai - przylgnęła do niego niemal wbijając mu paznokcie w plecy - Nie chcę byś mnie dziś zdradzał z nią. - Kordian podniósł zmęczone oczy. Zza zasłony przybrudzonego okna migotały światła ulic Nowej Warszawy.
Eryka przytuliła się mocniej. Kordian cały czas trzymał ją w ramionach. Laptop dalej chrobotał swoimi mechanizmami przerywając ciszę. Towarzyszyło mu jedynie ciche chlipanie.        
                                                                     * 
Wymalowany na ścianie biały penis śmierdział jeszcze sprayem. Robiony w pośpiechu rozmywał się na gładkiej powierzchni drzwi. Kaja sterczała przed malowidłem z trzęsącą się dłonią próbując złapać ostrość w aparacie telefonu. 
Iskrzące krople łez sunęły po wymalowanej warstwami makijażu twarzy. Ramiona dygotały z narastającego dreszczu zimna, który wypełniał ją w całości. 
Ze stukotem paro centymetrowych obcasów stanęła w cichym korytarzu mieszkania. Kontury mebli oświetlało jedynie blade światło księżyca przebijające przez odsłonięte okna. 
Mechanizm zamka zachrobotał z ciężkim stukotem. Kaja opadła na zamknięte drzwi i osunęła się na podłogę. Jarzące światło wyświetlacza otulało jej zmęczoną i brudną od płaczu i rozmytego tuszu twarz.  
                                                                        *
Tors pełen krzaczastych włosów Mamnuna unosił się i opadał zgodnie z rytmem maszyny monitorującej serce. Ciemne oczy Mehmeta wlepione były w pooraną sińcami twarz starszego mężczyzny. 
- Lekarze mówią, że z tego wyjdziesz. - podnosząc się położył miniaturową książeczkę z arabskimi symbolami tuż przy dłoni leżącego. - Bóg ci to wszystko wynagrodzi. - śniada ręka spoczęła na gładko ogolonej głowie. Zza zasłony sumiastej brody i wąsów Mehmet mamrotał wyuczone linijki modlitwy.  
                                                                       *
- Nieczynne! – ciężkie kroki płynące z korytarza narastały, coraz bardziej wbijając się w pijaną głowę Daniela niczym gwóźdź. Każdy oddech wyrzucał z siebie opary nieprzetrawionego etanolu wypełniając powietrze gryzącym zapachem wódki.
-Powiedziałem, że jest kurwa zamknięte! – czerwone policzki mężczyzny rozżarzyły się do czerwoności kiedy z impetem odbił się od lady baru.
Z zaciśniętymi pięściami natrafił na wysoką nawałę twardych mięśni, które zdawały się piąć, aż po sufit.
Spowita częściowo mrokiem twarz łypała na Daniela pojedynczym okiem wybaczonym do granic możliwości. Było niemal białe, jakby zalane mazistą tkanką z jedynie przebłyskiem szarości.
Otumaniony mężczyzna zadarł głowę do góry i wczepił się z otwartymi ustami w makabryczną twarz. Jej kontury były powyginane jakby lepione niedbale w glinie. Nie było widać ust, jedynie czarną dziurę, która ciągnęła się od nosa aż po linę żuchwy. Podłużne blizny ciągnęły się w górę, aż do wklęsłego czoła, na którym widniał zabrudzony kształt białego orła w koronie.
- Ty? – Daniel z trudem przełykał ślinę czując nadchodzącą falę wymiotów – Janek?! – Pijane oczy rozszerzyły się i przez moment zalały mgiełką wilgoci.
- Braciszku, przecież ty kurwa nie żyjesz! -  w pomieszczeniu rozległ się klekot maszyny. Ogromna ręka poruszyła się powolnie jakby od niechcenia. Masywna otwarta dłoń spada na zaskoczoną twarz Daniela Holskiego, jednym ruchem wdzierając się czaszkę. Kości pękły, masa mózgu zmieszanego z krwią chlusnęła na podłogę i zwiotczałe ciało ofiary. Daniel padł z hukiem na podłogę w mieszaninie wnętrzności i gęstej posoki.           

poniedziałek, 17 lipca 2017

SiC. Odcinek 12. Korpo Ninja
















Nowa Warszawa 
13.07.2087
Mimo swej słodyczy herbata miała cierpki i metaliczny posmak. Mehmet krzywił się z każdym łykiem. Zerkał co i rusz na pozłacaną tarczę zegarka. Oznaczenia godzin mieniły się blaskiem miniaturowych brylancików.  Mamnun się spóźniał, tego było w jego stylu.
                                                         *
Dioda LED zapaliła się na kontrolce windy stalowe drzwi zachrobotały mechanizmem dźwigu. Z ciężkim hukiem dwójka śniadych mężczyzn z purpurowymi plamami siniaków padli na ziemię.
Niektórzy w środku bogato zdobionej windy jeszcze dyszeli rozłożeni po marmurowej podłogi.  Pojękiwali i kwiczeli symfonią jęków  i stłumionych przekleństw w obcym języku.
Kordian przestąpił do przodu szerokim ruchem omijając kakofonię zgryzoty. Szedł pewnym krokiem przez kaniony szklanych pokojów biurowych i boksów przeznaczonych dla pracowników.
Obtarł umorusaną we krwi rękawicę o wyschnięte usta. Poczuł jej cierpki smak już powoli wpadający w konsystencję krzepnięcia.
- Co ty tu robisz!? – rosły mężczyzna w ciasnym podkoszulku niesamowicie podkreślał jego posturę kulturysty. Trzymany przez niego  karabin poderwał się jak gotowe do ataku jak rozjuszone zwierzę.
Kordian sprężył ciało do działania. Adrenalina popłynęła jego żyłami wytrącając z hukiem broń jednym kopnięciem. Oręż zawisł w locie koziołkując w powietrzu. Niemalże w ostatniej chwili Kordian złapał za koniec lufy. Ze świstem czarna aluminiowa kolba uderzyła oszołomionego kulturystę w twarz wylewając za sobą fontannę krwi.
Huk upadku masywnego ciała jak na zawołanie przywołał innych uzbrojonych mężczyzn z różnych zakątków biurowego labiryntu. Kordian przewrócił karabin w dłoni i z wyciągniętą do góry bronią oddał strzał do góry.
Grad łusek i iskier z lamp sufitowych posypał się na ziemię. W pomieszczeniu zapadła ciemność przerywana jedynie światłami rozjarzonych neonów z sąsiadujących wieżowców. Pejzaż niebieskiego i fioletowego światła, który spowił Kordiana kolorową mozaiką. Jedynie szeroki czarny kaptur nadal pozostawał czarny, jedynie z jaśniejącymi zielonymi ognikami oczu.
Pierwszy mężczyzna rzucił się od razu do ataku. W przypływie desperacji i być może czystej głupoty zapomniał, że może po prostu użyć swego karabinu, zamiast tego ujął broń oburącz atakując Kordiana jakby miał włócznię.
Czarna postać zrobiła krok do tyłu i wyprowadziła cios trzymana jeszcze w dłoni automatyczną bronią. Atakujący wystrzelił do góry i silą impetu padł na podłogę.
Pozostali zachowali resztki rozumu i otworzyli ogień nie bacząc na zdrowie, czy życie swego towarzysza. Kawalkada pocisków posypała się po skanerach, drukarkach i zawalonych papierzyskami biurowymi stanowiskami, wyrzucając w górę kawałki ceramiki z kubków i dokumenty.
Kordian przemykał między biurkami odbijając się stopami o łamiące się blaty. 
W takich momentach brakowało mu uczucia pewności jaki dawał mu miecz. W epicentrum adrenaliny tęsknił za tym przyciężkim kawałkiem stali.
Następny napastnik wylądował z podeszwą buta wciśniętą w twarz. Strużki krwi wytrysnęły z rozciętej wargi i pogruchotanego nosa.
Lądując na ziemi wraz ze swoim adwersarzem Kordian wyprostował się i szybkim prostym ciosem zamroczył następnego napastnika. Łapiąc go  go mocno za kołnierz cisnął nim z całym impetem  prosto w stojący automat do napojów. Jaśniejące logo trysnęło iskrami.
Ostatni mężczyzna zamachnął się z całej siły i trafił Kordiana prosto w tył głowy. Padając na zniszczony blat młodzieniec poczuł całym impet uderzenia omal nie łamiąc sobie zębów w nagłym zgrzycie.
Walcząc z utratą świadomości Kordian przeturlał się pod stole w towarzystwie świszczących kul. Przenosząc cały ciężar ciała na jedną stopę sięgnął do zewnętrznej części prawego uda.
Miniaturowy ciemnoszary nóż do rzucania zalśnił wypolerowanym ostrzem w ciemności. Kordian włożył cały wysiłek ciała w jeden zwinny ruch.
Broń przeszyła powietrze, mijając po drodze pędzące w przeciwną stronę kule. Napastnik zawył z bólu łapiąc się momentalnie za ramię.
Wraz z łopotem karabinu opadł na ziemię ciągnąc za sobą plamę krwi.
Kordian pomacał się po tyle głowy. Wlepił wzrok w dłoń upewniając się czy nie ma na niej jego własnej krwi. Buchając gorącą parą zmęczenia z ust chwiejnym krokiem podążył dalej wśród chaosu biurowego zniszczenia i przemocy.
                                                         *
Mamnun pospiesznie walił w klawiaturę komputera, jego masywne palce biły w litery z impetem nagłego pośpiechu. Z drugiego pokoju dobiegały echa strzałów, przekleństw i odgłosów walki.
Mężczyzna niemalże wyrwał zatknięty w komputerze pendrive. Od razu druga ręka powędrowała w stronę leżącego na biurku pistoletu.
Drzwi do biura brzdęknęły z impetem. Kordian przestąpił próg w akompaniamencie tłuczonego szkła, które z klekotem padało na podłogę.
- Słyszałem, że jesteś zmorą, jakimś duchem, który porusza się w cieniu – wciskając pendrive do kieszeni Mamnun wymierzył pistolet w stronę Kordiana.
- Ale dla mnie, wyglądasz na zwykłego śmiertelnika. – mechanizm broni wydał z siebie przeciągły stuk. Mężczyzna poprawił pozycję ręki na pistolecie.
- Pozory mogą mylić. – chropowaty głos zadudnił z połów kaptura.
Mamnun zacisnął mocniej krzaczaste brwi. Huk wystrzału zadudnił w pomieszczeniu.

Pięść owita skórzaną rękawicą opadła ciężko na ogoloną głowę. Mężczyzna padł na ścianę. Wytrącony pistolet poleciał w bok pokoju. W ostatniej Kordian złapał osuwającego się oponenta.
- Gdzie jest twój szef!? Czego tu szukacie?!- zachrypiał trzymając starszego mężczyznę za kołnierz.
- Duża ciekawość, pierwszy stopień do piekła. – mimo urazu głos Mamnuna nosił w sobie spokój. – Rób co chcesz, ja pogodziłem się Bogiem.
Kordian sprężył ramiona i cisnął ofiarą o ścianę. Wrzucony w kieszeń przenośnik danym zamigotał mu w kącie oka. Młody mężczyzna momentalnie wydobył pendrive.

- Wiem przynajmniej jedno. – przechylił głowę i ukucnął tuż przy Mamnunie. – Teraz pogadajmy o twoim sułtanie. – Czarno-czerwony cień zatańczył w rozwidlonych szarych oczach starca.  

wtorek, 4 lipca 2017

SiC: Odcinek 11. My z Grupy Straconych


Nowa Warszawa
04.07.2087
- Kontynuujemy  temat strzelaniny między służbami, a tzw. „Siepaczem z Mokotowa”. Policja nadal nie ujęła sprawcy brutalnych napaści – Eryka zacisnęła rękę na pilocie od telewizora. Przygryzła wargę niemal do krwi. Idealnie wybielone zęby kontrastowały z jaskrawą czerwienią jej szminki.
Od tygodni nie mówili o niczym innym. Na sam dźwięk głosu siwiejącego mężczyzny z wiadomości jej usta napełniały smakiem mdłości. Szorstki głos wymieszany nutą wyższości nad swoimi widzami nie traktował o niczym innym jak o przemocy. Za każdym razem dreszcze biegły po ramionach Eryki wstrząsając ją aż do kości. Nawet teraz w milczących ścianach mieszkania każdy chrobot i szelest wywoływał spazmatyczny odruch.
Jej długi cień wysokiej smukłej kobiety drżał na ścianie tańcem zimna i zdenerwowania. „To to miasto” mówiła do siebie w głowie.
Każda minuta w Nowej Warszawie była dla przyjezdnego jak walka. Zamykając oczy Eryka pamiętała ciszę i biel pokoju w domu rodziców. Dźwięk fal i słony zapach morza, który budził ją co rano. Przesiąknięty wonią sypanej kawy blat kuchenny i zaspany jeszcze uśmiech taty, już krzątającego się w kuchni.
- Po co ty tam jedziesz? – Pogodna twarz mężczyzny poraniona była tamtego dnia zgryzotą i przejęciem.
- Będę pomagać ludziom tato – W młodych oczach nadal tlił się entuzjazm, być może nawet nutka nadziei.
Teraz w ciemności pokoju zdawało jej się, że musnęła ją odrobina ciepła, Zupełnie jakby została przy niej ta cząstka gorąca z ojcowskiego uścisku.
Długimi paznokietkami szurała po ekranie telefonu jednocześnie rozpromieniając porozrzucane na stole akta pacjentów bladym światłem lampki. Napis „TATA” widniał na wyświetlaczu pulsując sygnałem nawiązywane połączenia.
- Niech to – mechaniczny głos sekretarki przez moment rezonował jej w uszach zanim rozłączyła kontakt. Z ciężkim westchnieniem upiła łyk nieco zimnej już kawy. Rozpuszczalna mieszanka miała zawiesistą konsystencję i metaliczny wręcz posmak średniej jakości ziaren ledwo zmieszanych z wodą.
Krzywiąc każdy milimetr twarzy Eryka wbiła wzrok w papiery. Nazwiska zlewały w jedną masę liter i cyfr. Opisy chorób i makabrycznych historii wszystkich pacjentów grupy wsparcia miejskiego ośrodka pomocy.
Okno uchyliło się nieznacznie. Podskoczyła na miejscu gdy zimny powiew powietrza dotknął jej skóry.
W ciemnym roku dyszała czarna postać z czerwoną przepaską na twarzy. W półmroku zdawało się nawet, że nie ma tam nikogo tylko zawieszony w powietrzu czerwony skrawek materiału.
Eryka podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła bliżej do monolitycznej aparycji.
- Pracujesz po nocy pani doktor – Z początku chrapowaty głos przybierał delikatną niemal melodyjną barwę.
Umorusana brudem dłoń spotkała się z bladością jej skóry. W nagłym zrywie Przylgnęła do czarnej postaci ściskając kurczowo materiał paznokietkami. Poczuła po opuszkami wyrwy w sportowej bluzie.
- Kordian, jesteś ranny – Zamilkła gdy przyłożył jej palec do ust.
- To nic takiego – Wyszeptał muskając delikatnie jej wargi.    

czwartek, 13 kwietnia 2017

Filmowe Oręża 1. Miecz świetlny





Od jakiegoś czasu przetrzepuję Internet i Youtube oglądając przeróżne walki na miecze, od fantazyjnych pojedynków ze świata Gwiezdnych Wojen po czołowych speców od  Kendo i HEMA (Historyczne Europejskie Sztuki Walki). Możliwe, że oprócz mojej fascynacji łucznictwem tradycyjnym szukam nowych kierunków pasji i sposobów wyrazu. W dodatku jest to dla mnie dodatkowa inspiracja do mozolnie kolejnych powstających odcinków 'Szkarłatu".
Postanowiłem się zatem podzielić nieco swoimi przemyśleniami w nowym cyklu gdzie będę omawiał moje ulubione filmowe oręża.
Zaczynam od mojej ukochanej fikcyjnej broni. Miecz świetlny z sagi "Gwiezdne Wojny". Cytując słowa mistrza Jedi Obi Wana Kenobiego jest to "elegancka broń na bardziej ucywilizowane czasy". Odkąd po raz pierwszy zobaczyłem tą broń w akcji w "Powrocie Jedi" od razu zapadła mi w pamięci. Na samą myśl przywołuję scenę ostatniego pojedynku Luke'a Skywalkera z Darth Vaderem na pokładzie drugiej Gwiazdy Śmierci. Podniosła muzyka, zielona i czerwona klinga ścierające się w dynamicznym starciu. Czego chcieć więcej?
Jaka jest jednak historia za tym legendarnym już ekranowym orężem. Wiele osób nie, że w pierwotnych wersjach scenariusza, hen hen bo aż w roku 1977 reżyser George Lucas miał zupełnie inne wyobrażenie nie tyle wyglądu, ale i sposobu walki futurystycznym mieczem.
Pierwotnie angielska nazwa broni Jedi miała brzmieć "laser sword"i miały być władane jedną dłonią niczym w szpady w starych filmach. Jednak podczas produkcji okazało się, iż wykonane ze zużytego sprzętu fotograficznego rękojeści były zbyt ciężkie by można było się nimi tak posługiwać. Dlatego koniec końców postanowiono, że miecze będą trzymane oburącz.
Z kolei pierwszy pojedynek na miecze świetlne miedzy Obi Wanem i Darth Vaderem opiewał w problemy. Aktorzy Alec Guiness i David Prowse byli ciągle instruowani by ich ostrza nigdy się nie ścierały. Aby móc nanieść charakterystyczny wygląd świetlistej energetycznej klingi, ostrza rekwizytów były zrobione ze szkła i tłukły się przy każdym mocniejszym uderzeniu.
Mimo że pojedynki w tzw. "oryginalnej trylogii" czyli w epizodach IV-VI są nieco statyczne i nie opiewają w akrobacje, to są najbardziej przeze mnie cenione w całej sadze. Szczególnie wspomniana wyżej walka w "Powrocie Jedi" jest moją ulubioną. Wydaje mi się, że każdy atak ruch i blok są w nich realistyczne, oglądając je dziś widzę wpływ współczesnych stylów walki jak na przykład Kedno. Choć chciałbym zaznaczyć, że jak na dzień dzisiejszy moja wiedza jest czysto akademicka, jednak mam w planach pogłębić ją o praktykę.
Z kolei im więcej oglądam walki w epizodach I-III wydają mi się czasem nadmiernie przesadzone. Ilość piruetów i salt przeważa nad ilościami zadanym ciosów, za każdym razem myślę, że kiedy jeden wojownik się obraca od razu odsłania się na dewastujący kontratak. patrząc na pojedynki rekonstruktorów, którzy używają stalowych mieczy nie widzę, żeby którykolwiek z nich obracał się jak balerina. Poza tym oszałamiająca obecność efektów specjalnych, jeszcze nieco niedopracowanych jak na wczesne lata dwutysięczne bije po oczach.
Wypada też mi wspomnieć parę słów o "Przebudzeniu Mocy". Zdecydowanie styl walki Kylo Rena przypadł mi do gustu. W pełni oddaje chaotyczną naturę postaci będąc mieszaniną silnych uderzeń, które od początku mają wybić przeciwnika z rytmu i trzymać go w defensywie. Z sukcesem udaje mu się zastosować taką strategię przeciw Rey i Finnowi, powodem dla których przegrał potyczkę była jego dość statyczna postawa.  
Miecz świetlny jest jedną z najbardziej rozpoznawanych broni w popkulturze. Jego kształt nie zawsze sprowadzał się do prostej wiązki światła. Przez podwójne ostrze Darth Maula, po energetyczne jelce Kylo Rena, każdy ma swój ulubiony design i kolor klingi. Jeśli chodzi o mnie to zdecydowanym faworytem jest druga broń Luke'a Skywalkera. Jak dla mnie symbolizuje prostotę i funkcjonalność. Poza tym, właśnie taki plastikowy zielony miecz miałem w dzieciństwie, więc można powiedzieć, że przemawia przeze mnie nostalgia za może tymi "bardziej cywilizowanymi czasami.".   
Obecnie zastanawiam się też właśnie czy nie przekuć mojej dziecinnej fascynacji na własnie jakieś sztuki walki typu Kedno. Taki dodatek do mojej łuczniczej pasji. Wszystko się okaże z czasem i z wolą mocy, która nigdy mnie nie opuściła. 
I niech będzie też z Wami czytelnicy. Zawsze.  
Do następnego razu. 

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Parafka Autora 7. Logan i koniec pewnej epoki


      
    Długo zajęło mi zebranie myśli by napisać tekst o najnowszym filmie z najpopularniejszym mutantem Marvela, Wolverine'm. Obraz pt. Logan to ostatni raz kiedy australijski aktor Hugh Jackman wciela się w rolę którą odgrywał od 2000 roku. Również niesamowity Patrick Steward żegna się w tym filmie z rolą Charlesa Xaviera, przywódcy grupy X-Men. Dwóch z moich ulubionych aktorów odchodzi od ról dwóch ukochanych przeze mnie postaci. Zaiste jest to koniec pewnej ery w komiksowych adaptacjach.
Takie uczucie nieprzepełnionego żalu towarzyszyło mi przez cały seans. Od pierwszej sceny obraz chwycił mnie za serce i nie chciał puścić nawet do końca napisów. W apokaliptycznej scenerii rodem z serii o Mad Maxie Wolverine ukrywa się przed władzami opiekując się schorowanym profesorem Xavierem. Pozostali X-Meni nie żyją, a rasa mutantów jest na granicy wymarcia. Styrany bólem Logan topi swoje smutki w alkoholu i trzyma się jak najdalej od ludzi. Jednak zarówno jemu jak i Xavierowi przyjdzie opiekować się i chronić najmłodsze pokolenie mutantów przed eksterminacją ze strony ludzi.
 W przeciwieństwie do poprzednich filmów z Wolverine'm gdzie przemoc była ograniczana i bohater niemal bezkrwawo siekał przeciwników swoimi szponami w Loganie krew leje się hektolitrami. Ręce i nogi latają jak w rasowym horrorze, a jednak nie jest to bezsensowna potrzeba jatki. Wolverine nie żyje zgodnie z kodem nie zabijania, jak większość bohaterów Marvela czy DC. Całe jego życie wypełniał ból i cierpienie więc możliwość zobaczenia go w pełnej krasie to zdecydowany rarytas. Mojego entuzjazmu nie podzielała jedynie moja dziewczyna, która cały film spędziła z głową odwróconą od ekranu. Jej ulubionym momentem był koniec napisów i Lionel Richi z kinowego Juiceboxa.
Ja z kolei mimo ogarniające mnie żalu oglądałem z fascynacją. Mogę śmiało powiedzieć, że Logan ma szansę na bycie najlepszym komiksowym filmem tego roku. Fabuła przywodzi na myśl kino drogi, stary western, post apokaliptyczne widowisko, ale też kino rodzinne.
Właśnie dla mnie o tym jest ten film, o rodzinie, o tym, że nigdy nie jest za późno by okazać miłość i przywiązanie. W ostatnich chwilach swego życia, bo tak Wolverine umiera w tym filmie bohater wreszcie poznaje jak to jest nie być sam, co więcej mieć rodzinę, być ojcem.
Emocjonalny roler coster połączony z masą dobrej akcji i odrobiną humoru ma moim zdaniem jeden szkopuł. Główny antagonista mógłby być nieco bardziej wyrazisty. Odwieczny wróg Wolverine'a Sabertooth jest wielkim nieobecnym tego filmu.  Trochę jest mi żal, że aktor Liev Schreiber nie powrócił do roli, mimo tego, że wyrażał chęć ponownego wejścia w postać.
Smutek i zaduma opanowały moje myśli po wyjściu z sali i nawet po tym czasie jak piszę ten tekst echa nostalgii nadal dudnią w głowie. Co się stanie teraz jeśli Hugh Jackman skończył z rolą dzikiego mutanta. Ponoć w jednym z wywiadów stwierdził, że powróci jeśli Wolverine będzie częścią filmowego uniwersum Marvela. Z kolei już rzekomo namaścił Toma Hardy'ego na swego następce, zastanawiam się jakby wyglądał w roli i czy w końcu zobaczyłbym rosomaka w jego komisowym żółtym spandexowym stroju.  
 

poniedziałek, 27 marca 2017

Parafka autora 6. Czy sprawiedliwości stanie się zadosć?

 
Obecnie wytwórnia Marvel wiedzie prym we wszystkim od filmów po telewizję. Połączone uniwersum zdaje się rozszerzać coraz bardziej i nic nie zanosi się na to by ta tendencja miała zwolnić.
Nie zawsze tak jednak było. Zanim Robert Downey Jr. pierwszy raz założył zbroję w 2008 nikt nie wiedział, wręcz nie dbał o to kim jest Iron Man. Ja osobiście byłem słabo zaznajomiony z tą postacią, widziałem go jedynie w gościnnych występach u innych super herosów jakich śledziłem, głownie u Spider-Mana.
Zarówno Iron Man jak i reszta Avengers byli w latach dziewięćdziesiątych i wczesnych dwutysięcznych peryferyjnymi postaciami. A dla kogoś kto nie czytał komiksów, lub nie oglądał kreskówek byli totalnie nieznani.
Za czasów mojej młodości prym pod względem drużyn superbohaterów wiedli X-Meni z Marvela i Justice League z DC. Jako nastolatek byłem zdecydowanie większym fanem Batmana i Wolverine'a niż Kapitana Ameryki czy Thora. Zadziwiające jak bardzo obecnie sytuacja się odwróciła.
W ten weekend jednak do sieci trafił pełny zwiastun filmowego debiutu Ligii Sprawiedliwych. Ben Affleck w roli Batmana powiedziecie pozostałych herosów z DC: Wonder Woman, Aquamana, Cyborga i Flasha do walki z kosmicznymi najeźdźcami. Oglądając ten zwiastun zacząłem się zastanawiać czy Liga ma szansę dorównać lub nawet pobić Mścicieli? Plany filmowej adaptacji grupowego filmu z DC snute były już od lat. Scenariusze były pisane kiedy ludzie z Marvela nawet nie myśleli o łączonym kinowym uniwersum. Jednak w przeciągu lat i produkcyjnego piekła przeróbek i zmian solidny plan na film nigdy nie powstał. 
Do tego czasu Avengers zdążyli zawojować świat i DC obecnie goni w piętkę, budząc się z przysłowiową ręką w nocniku. Ich dotychczasowe próby nie przynosiły pożądanym rezultatów. W 2013 Man of Steel, czyli restart serii z Supermanem spotkał się ze średnim przyjęciem podczas gdy Batman v Superman: Dawn Of Justice i Suicide Squad  były poniżej oczekiwań, nie tylko moich.
Dlatego zarzuciłem pomysł, iż kiedyś zobaczę Ligę z prawdziwego zdarzenia na ekranie. Plotki o odejściu Bena Afflecka i średnie zwiastuny Wonder Woman nie pomagały mi zmienić nastawienia.
Jednak po ostatnim weekendzie i wielokrotnym już obejrzeniu najnowszej zapowiedzi Justice League jestem nieco bardziej optymistyczny, nawet śmiem powiedzieć, że podoba mi się to co widzę. Przynajmniej nie łapię się za głowę i nie marudzę po nosem "Co oni sobie myślą?", a to jest bardzo dobry znak.
Wydaje mi się, że powoli, acz skutecznie DC zaczyna wypełzać i pokazywać kły swojej konkurencji trochę ucząc się na błędach. Poprzednie filmy były albo strasznie ponure bez przyczyny, lub całkiem chaotyczne. Teraz mam poczucie, że czeka mnie choć trochę dobrej zabawy, co mnie cieszy.  
Jestem pełen ostrożnego optymizmu. Mam cichą nadzieję, że już wkrótce ujrzę bohaterów mojej młodości w glorii i chwale. Będzie to świetny czas kiedy zarówno Marvel jak i DC wypuszczać będą dobre filmy.  Bo o to mi przede wszystkim chodzi, by móc oglądać świetne historie z ulubionymi herosami na wielkim i małym ekranie.