Długo zajęło mi zebranie myśli by napisać tekst o najnowszym filmie z najpopularniejszym mutantem Marvela, Wolverine'm. Obraz pt. Logan to ostatni raz kiedy australijski aktor Hugh Jackman wciela się w rolę którą odgrywał od 2000 roku. Również niesamowity Patrick Steward żegna się w tym filmie z rolą Charlesa Xaviera, przywódcy grupy X-Men. Dwóch z moich ulubionych aktorów odchodzi od ról dwóch ukochanych przeze mnie postaci. Zaiste jest to koniec pewnej ery w komiksowych adaptacjach.
Takie
uczucie nieprzepełnionego żalu towarzyszyło mi przez cały seans. Od pierwszej
sceny obraz chwycił mnie za serce i nie chciał puścić nawet do końca napisów. W
apokaliptycznej scenerii rodem z serii o Mad Maxie Wolverine ukrywa się przed
władzami opiekując się schorowanym profesorem Xavierem. Pozostali X-Meni nie
żyją, a rasa mutantów jest na granicy wymarcia. Styrany bólem Logan topi swoje
smutki w alkoholu i trzyma się jak najdalej od ludzi. Jednak zarówno jemu jak i
Xavierowi przyjdzie opiekować się i chronić najmłodsze pokolenie mutantów przed
eksterminacją ze strony ludzi.
W przeciwieństwie do poprzednich filmów z
Wolverine'm gdzie przemoc była ograniczana i bohater niemal bezkrwawo siekał
przeciwników swoimi szponami w Loganie krew leje się hektolitrami. Ręce i nogi
latają jak w rasowym horrorze, a jednak nie jest to bezsensowna potrzeba jatki.
Wolverine nie żyje zgodnie z kodem nie zabijania, jak większość bohaterów
Marvela czy DC. Całe jego życie wypełniał ból i cierpienie więc możliwość
zobaczenia go w pełnej krasie to zdecydowany rarytas. Mojego entuzjazmu nie
podzielała jedynie moja dziewczyna, która cały film spędziła z głową odwróconą
od ekranu. Jej ulubionym momentem był koniec napisów i Lionel Richi z kinowego
Juiceboxa.
Ja z
kolei mimo ogarniające mnie żalu oglądałem z fascynacją. Mogę śmiało powiedzieć,
że Logan ma szansę na bycie najlepszym komiksowym filmem tego roku. Fabuła
przywodzi na myśl kino drogi, stary western, post apokaliptyczne widowisko, ale
też kino rodzinne.
Właśnie
dla mnie o tym jest ten film, o rodzinie, o tym, że nigdy nie jest za późno by
okazać miłość i przywiązanie. W ostatnich chwilach swego życia, bo tak
Wolverine umiera w tym filmie bohater wreszcie poznaje jak to jest nie być sam,
co więcej mieć rodzinę, być ojcem.
Emocjonalny
roler coster połączony z masą dobrej akcji i odrobiną humoru ma moim zdaniem
jeden szkopuł. Główny antagonista mógłby być nieco bardziej wyrazisty.
Odwieczny wróg Wolverine'a Sabertooth jest wielkim nieobecnym tego filmu. Trochę jest mi żal, że aktor Liev Schreiber
nie powrócił do roli, mimo tego, że wyrażał chęć ponownego wejścia w postać.
Smutek
i zaduma opanowały moje myśli po wyjściu z sali i nawet po tym czasie jak piszę
ten tekst echa nostalgii nadal dudnią w głowie. Co się stanie teraz jeśli Hugh
Jackman skończył z rolą dzikiego mutanta. Ponoć w jednym z wywiadów stwierdził,
że powróci jeśli Wolverine będzie częścią filmowego uniwersum Marvela. Z kolei
już rzekomo namaścił Toma Hardy'ego na swego następce, zastanawiam się jakby
wyglądał w roli i czy w końcu zobaczyłbym rosomaka w jego komisowym żółtym
spandexowym stroju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz